niedziela, 19 stycznia 2014

Wędrówki po Polskich górach

Były podróże po różnych zakątkach Europy, więc przyszła i pora na weekend spędzony w Polsce. W lipcu 2013 roku postanowiłem po raz pierwszy w życiu zobaczyć nasze góry- Tatry. Może i trudno w to uwierzyć, ale do lipca zeszłego roku nigdy nie byłem w polskich górach. Postanowiłem więc wybrać się do Zakopanego Polskim busem. Bilety co prawda do najtańszych nie należały bo kupowałem je bardzo krótko przed wyjazdem (110 zł w dwie strony), ale sam fakt zobaczenia gór i chodzenia po nich nakręcał mnie mega pozytywnie:) Zapraszam więc na relację z weekendu w górach ;)

   Wyjazd tak jak część moich wyjazdów zaplanowany był na weekend. Wyjeżdżałem w piątek o 23 z przystanku autobusowego na metro Wilanowska, a w Zakopanem byłem po godzinie 7 w sobotę. Powrót zaplanowany był kursem niedzielnym po godzinie 22, a w Warszawie byłem w poniedziałek po 6 i ruszyłem prosto do pracy :)
   Podróż do Zakopanego przebiegła bezproblemowo. Miałem za towarzystwo chłopaka, który sporo świata już widział więc było o czym porozmawiać. Rozmowy przerywane były krótszymi i dłuższymi drzemkami. Gdy dotarliśmy na miejsce pogoda była dość dobra. Ja długo się nie zastanawiając zjadłem, wypiłem herbatę w barze i ruszyłem w kierunku busików jeżdżących na Kuźnice. Tam zaczynał się szlak na Kasprowy Wierch i Giewont. Ja długo się nie zastanawiając ruszyłem w kierunku Giewontu. Było dość wcześnie więc na szlaku nie było jeszcze zbyt wiele osób dlatego też mogłem cieszyć się otaczającą mnie naturą :)































    Otoczenie robiło na mnie niesamowite wrażenie. Po raz kolejny mogłem przekonać się sam jak wspaniała może być natura. Spacer pośród drzew sprawił, że całkowicie straciłem poczucie czasu. Ocknąłem się dopiero w momencie dotarcia do schroniska na Polanie Kalatówki. Tam też uzupełniłem zapasy wody i zrobiłem sobie krótką przerwę. Było tam kilkunastu turystów również idących na Giewont.


























    Po przerwie ruszyłem w dalszą drogę. Pogoda była dobra, tylko niestety martwiły mnie niskie chmury które zwiastowały słabą widoczność ze szczytu. Jednak póki co tym się nie przejmowałem tylko maszerowałem dalej. W tym momencie wędrówki zaczynałem rozumiem, że wielogodzinne chodzenie po drogach, nawet wspinaczka na fiordy w Norwegii to jednak nie to samo co górskie szlaki, które dużo szybciej i bardziej dają się we znaki :)






























    Blisko 1,5 godzinna wędrówka doprowadziła mnie do Przełęczy Kondrackiej z, której można było albo iść na Giewont, albo w przeciwnym kierunku na Kopę Kondracką. Po krótkiej przerwie ruszyłem oczywiście w kierunku Giewontu. Poznałem również w międzyczasie Grześka i jego siostrzeńca z, którymi ruszyłem na szczyt Giewontu. Niestety tak jak obawiałem się wcześniej widoczność w tym miejscu była niewielka, ale miało to też swój urok :)





























    Po blisko 20 minutowym spacerze dotarliśmy do łańcuchów, które pomagały przy wejściu na szczyt. Tutaj zrobiliśmy oczywiście przerwę. Nie ukrywam, że miałem obawy co do łańcuchów. Wiem, że na Giewoncie nie są one żadnym problemem, ale niestety ja jednak mam lęk wysokości i to mi się pomału zaczęło udzielać:) Słaba widoczność chyba w tym wypadku była dla mnie lekkim plusem. Tak więc po chwili odpoczynku zaczynaliśmy się wspinać. Łańcuchy trudne nie były i po około 15 minutach byliśmy na szczycie pod słynnym krzyżem :) tak udało się Giewont zdobyty, mój pierwszy górski szczyt o wysokości 1894 m.n.p.m. :)






























    Nasz pobyt na szczycie niestety nie potrwał zbyt długo ponieważ pojawił się zwiastun burzy w postaci grzmienia. Nie była to dobra informacja zwłaszcza, że byliśmy w takim miejscu. Postanowiliśmy więc zejść ze szczytu i wracać z Przełęczy Kondrackiej innym szlakiem. Pogoda była niesprzyjająca, ale nie zwiastowała jeszcze najgorszego. Zejście łańcuchami poszło dość szybko i obraliśmy kierunek na trudniejszy szlak czerwony idący w kierunku Polany Strążyskiej. 































      Niestety po jakimś czasie przestało nam dopisywać szczęście...zaczęło padać i nie był to lekki deszczyk. To była prawdziwa ulewa, ulewa jakiej jeszcze nigdy w życiu na sobie nie doświadczyłem. Szlak zamienił się w jeden wielki potok sięgający do kostek. Nie miałem niestety peleryny przeciwdeszczowej więc mokłem w najlepsze. Po jakimś czasie byłem już zupełnie obojętny na padający deszcz tylko szedłem przed siebie żeby jak najszybciej dotrzeć do miejsca gdzie można się schować. Po blisko 2 godzinach dotarliśmy do zabudowań. Padało już dużo mniej, a my znaleźliśmy schronienie w restauracji. Tam oczywiście grzane piwo i ciepły obiad :) Niestety mi przemokło wszystko w plecaku, aparat i telefon nie dawały znaków życia. Przemoknięty zjadłem, pożegnałem się z Grześkiem i jego siostrzeńcem, którzy uciekali do rodzinki i po jakimś czasie sam postanowiłem wydostać się do centrum Zakopanego, a następnie do hostelu. Nie wiedziałem, która jest godzina bo nie działał mi telefon (zadziałał 3 dni później) więc w ciemno czekałem na busa na przystanku. Na szczęście po 15 minutach pojawił się bus :) Dotarłem w końcu do centrum i ruszyłem do swojego hostelu.
     W hostelu czekała mnie na początek niemiła niespodzianka. Okazało się, że nie zostało zarezerwowane łóżko dla mnie co w mojej opinii uczyniłem po wymianie maili z pracownikiem hostelu. Na szczęście na miejscu okazało się, że jest jeszcze jedne wolne łóżko. Rozpakowałem się, powyjmowałem mokre rzeczy i przebrałem się w suche ubrania. Następnie porozmawiałem z recepcjonistką, skorzystałem z internetu i ruszyłem pozwiedzać Zakopane. Moim celem była skocznia narciarska Wielka Krokiew. Na szczęście pogoda znacznie się poprawiła i nic nie zapowiadało na ten moment opadów. No i kolejna rzecz, która mnie ucieszyła to to, że aparat odżył po ulewie i działał. Dotarłem w końcu pod skocznię i zakupiłem bilety na wjazd wyciągiem na samą górę skoczni. Mogłem chociaż w pewnym sensie przez chwilę poczuć się jak skoczek narciarski i wiedzieć jakie ma widoki z samej góry skoczni. Całkiem ciekawe te widoki :)































     Prosto ze skoczni udałem się na słynne Krupówki :) Pokręciłem się, napiłem piwa, zjadłem oscypka i na wieczór wróciłem do hostelu. Niestety w drodze powrotnej znów złapał mnie deszcz, jednak tym razem szybko zakupiłem w kiosku pelerynę przeciwdeszczową nie chcąc drugi raz tego samego dnia popełnić tak poważnego błędu :)
     Plan na dzień następny miałem bardzo ambitny. Z rana podróż na Palenicę Białczańską, a tam marsz do Morskiego Oka, a następnie wejście na Rysy mimo lęku wysokości. Tak więc z tak ambitnym planem poszedłem spać. Dnia następnego wstałem niestety godzinę później niż planowałem. Szybko jednak się zebrałem i przed 7:30 byłem już na dworcu autobusowym skąd odjeżdżał bus na Palenicę Białczańską. Turystów jechało sporo. Pogoda nie zwiastowała tego dnia również pięknego słońca, ale co najważniejsze prognozy nie zapowiadały deszczu. Po blisko 30 minutach dojechałem na miejsce. Na Morskie Oko oczywiście ruszyłem pieszo, a nie jak sporo turystów płatnymi furmankami. Podróż do Morskiego Oka to około 2 godzinny spacer drogą asfaltową. Dość żmudna droga zawiera wiele ładnych miejsc widokowych takich jak Wodogrzmoty Mickiewicza.



























   Następnie po blisko 2 godzinach spaceru dotarłem w końcu do Morskiego Oka ;) oczywiście było one tłumnie zawalone przez turystów. Porobiłem zdjęcia i postanowiłem odpocząć i zjeść w schronisku nad Morskim Okiem przed dalszą wędrówką.







































    Tak jak wskazuje tabliczka na Rysy była jeszcze bardzo długa droga :) Ruszyłem więc najpierw w stronę Czarnego Stawu pod Rysami. Idąc lewą stroną brzegu Morskiego Oka podziwiałem i chłonąłem wręcz widoki, które mnie otaczały. Góry są niesamowite :) Morskie Oko z otaczającymi je lasami i wznoszącymi się nad nimi górami wyglądało wspaniale. I ta niesamowicie przezroczysta woda, bajka :)





























     Dotarłem w końcu do 190 metrowego progu skalnego idącego stromo do góry. Podejście trudne nie jest, ale jest bardzo męczące. Próg skalny pokonuje się schodkami, ale trzeba włożyć w to trochę wysiłku zwłaszcza jeśli nie jest się przystosowanym do górskich szlaków. Tak więc i mnie czekało po drodze kilka przerw :) Jednak można było je sobie umilać spoglądając na oddalające się w dole Morskie Oko :)






























     Po dość męczącej wspinaczce dotarłem nad Czarny Staw pod Rysami. Tam też zrobiłem krótką przerwę na odpoczynek ciesząc oczy widokiem Czarnego Stawu i unoszącymi się nad nim po drugiej stronie Rysami. Zastanawiałem się tez wtedy co czynić dalej. Czy tak jak planowałem próbować wejść na Rysy czy iść do Doliny Pięciu Stawów. Po dłuższym namyśle wygrał pomysł próby wejścia na Rysy. Nim ruszyłem porobiłem jeszcze kilka zdjęć Czarnego Stawu :)






























     Czas na odpoczynek i pierwsze zachwyty Czarnym Stawem minął więc ruszyłem w kierunku Rys. Droga przebiegała lewym skalistym brzegiem Czarnego Stawu. Droga nie była trudna i w końcu dotarłem na drugą stronę. Tam spotkałem turystę, który właśnie wracał ze zdobytych Rys. Chwilę porozmawialiśmy, uprzedził mnie o słabej widoczności na górze i po chwili każdy ruszył w swoją stronę.





























     Teraz czekała mnie już tylko droga pod górę. Na początek do pokonania miałem spory zalegający płat śniegu, który jednak nie sprawiał zbyt wielkich problemów.Stamtąd mogłem już podziwiać cały Czarny Staw pod Rysami, a zaraz za nim znajdowało się jeszcze niewidoczne teraz Morskie Oko.































     Pokonany płat śniegu zamienił się w drogę prowadzącą szerokimi trawiastymi zakosami ostro pod górę. W dole widoczny jest coraz mniejszy Czarny Staw pod Rysami i w oddali można już dostrzec Morskie Oko. Widok coraz milszy dla oka :) Im wyżej wchodzimy tym sceneria bardziej się zmienia. Szlak robi się kamienisty składający się z wygodnych, ale bardzo męczących kamiennych schodków. Widoczność niestety jest coraz słabsza. Spotykam co jakiś czas wracających turystów ze szczytu i dopytuję ich jak daleko na Bulę pod Rysami, ale padają przeróżne odpowiedzi :)
































    Niestety w pewnym momencie wspinaczki zaczyna dziać się to czego bardzo się obawiałem. Prawe kolano nie wytrzymuje obciążenia i dwudniowej wędrówki. Każdy kolejny krok zaczyna wiązać się z ostrym bólem w kolanie. Mimo tego postanowiłem pokonać jeszcze kilkanaście metrów w górę. Chciałem dotrzeć chociaż do Buli pod Rysami, ale zarówno widoczność jak i coraz większy ból w kolanie sprawiają, że zatrzymuję się żeby podjąć decyzję co dalej.





























     Bardzo słaba widoczność i problemy z kolanem sprawiają, że podejmuję chyba najrozsądniejszą decyzję o powrocie. Droga w dól z powodu kolana niestety wydłuża się i jest trochę kłopotliwa. Jakoś jednak udaje mi się z małymi przerwami zejść do Czarnego Stawu pod Rysami gdzie robię dłuższą przerwę. Przed zejściem do Morskiego Oka ruszam jeszcze na mały wodospad opadający z Czarnego Stawu do Morskiego Oka zwany Czarnostawiańską Siklawą :)






























    Po zejściu progiem skalnym nad Morskie Oko drogę brzegiem tego jeziora do schroniska postanawiam tym razem pokonać z prawej strony. Kolano na tym odcinku nie dokucza za bardzo co sprawia, że zaczynam obmyślać inny plan. Mianowicie stwierdziłem, że może uda mi się dojść do Doliny Pięciu Stawów :)










































     Gdy już dotarłem do schroniska bardzo szybko ruszyłem na szlak idący do Doliny Pięciu Stawów. Jednak kilkanaście skalnych schodków wystarczy bym zrozumiał, że dziś nie dam rady pokonać już żadnej trudniejszej trasy bo kolano nie wytrzymuje. Zawracam więc do schroniska i kieruję się na drogę asfaltową idącą do Palenicy Białczańskiej. Droga z powodu kolana bardzo mi się wydłuża. W końcu jednak tam docieram i wsiadam do pierwszego jadącego do Zakopanego busa. W Zakopanem wracam jeszcze na Krupówki gdzie kręcę się do późnych godzin wieczornych. Około godziny 21 wracam na dworzec w oczekiwaniu na powrotny Polski bus do Warszawy. W stolicy jestem po godzinie 6 rano i kieruję się prosto do pracy. Kolano niestety nadal daje się we znaki.
    Spędzony weekend w górach sprawił, że mogę śmiało stwierdzić, że zakochałem się w Tatrach, już od tamtego wyjazdu odliczam dni do momentu kiedy znów tam pojadę i poznam kolejne piękne górskie szlaki :) Oczywiście nie rezygnuję z wejścia na Rysy, to mój cel numer jeden :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz